Krach na rynkach nieruchomości w USA dotarł i do nas. Pozbawił on wielu Polaków pieniędzy i marzeń o własnym lokum. 10 lat później znów szaleje popyt na nieruchomości, a ceny są najwyższe od lat.
Dwanaście firm notowanych na warszawskich giełdach (i w związku z tym informujących publicznie o swoich wynikach) od kwietnia do czerwca sprzedało niewiele ponad 5 tys. lokali. To o prawie 5 proc. mniej niż rok wcześniej. Sprzedaż mieszkań spada, za to cena metra kwadratowego rośnie. Deweloperzy podnoszą marże, licząc, że klienci pogodzą się z podwyżkami. Takiej sytuacji na rynku nieruchomości nie było od dawna.
„Ceny mieszkań znów niebezpiecznie rosną” – alarmują branżowe serwisy w dziesiątą rocznicę upadku banku Lehman Brothers. Datę tę uważa się za za symbol początku globalnego kryzysu finansowego.
Nie brakuje głosów, że windowane od 2-3 lat ceny mieszkań to przejaw pęcznienia bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości.
W 2007 r. deweloperzy mieli bardzo silną motywację do zwiększania oferty i sprzedaży. Inwestorzy nabywali mieszkania na bardzo wczesnym etapie budowy, planując odsprzedaż inwestycji jeszcze przed jej zakończeniem. Popyt nakręcały tanie kredyty we frankach szwajcarskich oraz liberalna polityka banków. Oceny zdolności kredytowej wydawano bez większego trudu. Gwałtowny wzrost cen był zatem nieunikniony.
Jednak każdy kolejny cykl koniunkturalny przebija sufit poprzedniego, a w Polsce dzieli nas od niego jeszcze pewien dystans. To oznacza, że jeśli do kryzysu dojdzie, to jest on jeszcze kilka lat przed nami. I będzie zupełnie inny niż ten sprzed ponad dekady – twierdzi Piotr Krochmal, prezes Instytutu Analiz Monitor Rynku Nieruchomości. Wtedy rynek za tym nie nadążał. Deweloperzy podwyższali marżę, która z kolei windowała ceny. To w rzeczy samej było pompowanie bańki – przyznaje.
Kredyt na zakup nieruchomości przestał być tak łatwo dostępny jak jeszcze kilka lat temu. Obowiązek wysokiego wkładu własnego wyklucza wielu potencjalnych chętnych.
Najprawdopodobniejsze jest, iż ceny mieszkań przez jeszcze co najmniej dwa lata będą rosły w tempie do 5-10 proc. rocznie. Obserwowane dziś podwyżki mają mocne fundamenty. Nie opierają się bowiem na wzroście marż deweloperów, ale na podwyżkach kosztów ziemi, pracy oraz materiałów budowlanych.
Możliwe jest, że ceny w pewnym momencie po prostu wyhamują lub też nieznacznie spadną, oceniają eksperci. Przy czym o nadejściu takich zmian będziemy wiedzieli z wyprzedzeniem.
– Nie będzie to nic tak spektakularnego jak 10 lat temu. Po prostu ceny dojdą do granicy, przy której klienci się zbuntują i nie będą skłonni płacić więcej – mówił niedawno „ Gazecie Wyborczej” Bartłomiej Baranowski, redaktor portalu Domiporta.pl.
Szacował przy tym, że ceny raczej zatrzymają się, niż zaczną spadać. A jeśli lawina znów przyjdzie z zagranicy? Jej wpływ ograniczą gwarancje bankowe oraz wielowarstwowa struktura cen mieszkań.
_
Najnowsze komentarze