Na rynku mieszkaniowym mamy kolejny symptom mogący wskazywać na przegrzanie – deweloperzy przestają nadążać za popytem. Polaków nie odstraszają błyskawicznie rosnące ceny metra kwadratowego. Hossa trwa, wszyscy kupują inwestycyjnie lub na własne potrzeby, a efektem jest rosnąca przewaga popytu nad podażą. Analitycy ostrzegają, że nie jest to zdrowa sytuacja i może doprowadzić do załamania rynku.
Dlaczego drożyzna w mieszkaniówce nie zniechęca kupujących? Głównym powodem są inflacja oraz niskie stopy procentowe. Te dwa czynniki sprawiają, że pieniądz traci na wartości, a do tego nie można go przetrzymać na lokacie, ponieważ banki oferują symboliczne oprocentowanie. Dlatego, jeśli posiada się jakieś oszczędności, najłatwiej jest je zainwestować w nieruchomości. Wydaje się to tym bardziej korzystne, że ich ceny rosną w tempie wyższym niż inflacja, więc nawet niewynajmowane mieszkanie pozwala uniknąć straty.
Przeszkodą w masowym nabywaniu mieszkań nie wydaje się nawet być to, że powoli spada ich dostępność (w sensie ekonomicznym). Cena metra kwadratowego w porównaniu do średnich zarobków ponownie zaczyna być za wysoka i omawiana tu relacja zbliża się do poziomów z najgorszych okresów.
Niewykluczone, że ta rozbieżność w końcu wyhamuje hossę na rynku nieruchomości mieszkaniowych, lecz póki co mamy do czynienia z istnym szaleństwem. Jak podaje portal money.pl, opierając się na danych zebranych przez RynekPierwotny.pl, najwięksi deweloperzy w maju tego roku sprzedali dwa razy więcej lokali niż wprowadzili na rynek. Do tego dochodzi problem z rozpoczynaniem nowych inwestycji, ponieważ brakuje gruntów budowlanych.
W przypadku braku gruntów być może pomocą okaże się ustawa Lokal za grunt. Dzięki niej gminy mogą przekazywać inwestorom ziemię w zamian za część powstających tam lokali. Samorządom pozwoli to budować zapas lokali komunalnych, a deweloperom da szansę na pozyskiwanie atrakcyjnych działek budowlanych.
Jak podaje money.pl, wzrosty cen mieszkań są już znaczące nawet w skali miesiąca. I tak przykładowo mieszkania w Warszawie zdrożały aż o 4% (tym samym średnia cena metra kwadratowego przekroczyła 11 tysięcy i wynosi obecnie 11 125 zł). W tym samym czasie Kraków odnotował wzrost o 2,66%, a Wrocław o 1,85%.
Jak widać – bardzo drogo jest nie tylko w Warszawie, ale też innych głównych miejskich ośrodkach Polski. Symboliczną granicę 10 tys. zł za metr kwadratowy mieszkania przekroczono już w Krakowie, a zapewne niebawem nastąpi to też w Gdańsku oraz Wrocławiu. Na tym tle wyjątkowo korzystnie wypada Łódź. Również tam notuje się wzrosty cen, jednak nie są one aż tak drastyczne. Ze średnią ceną 7266 zł za mkw stolica województwa łódzkiego wykazuje miesięczny wzrost o około 1%. Jeśli zestawić to z walorami tego miasta, okazuje się, iż niebawem może ono stać się celem dla wielu osób poszukujących dobrego miasta do życia. W Łodzi istnieje duży rynek pracy, do tego jest ona świetnie skomunikowana z całym krajem, w tym z Warszawą.
Od reszty aglomeracji odbiega także Poznań, gdzie po początku roku nastąpiła korekta cen w dół i dopiero w maju przekroczyły one poziom ze stycznia (7767 zł w porównaniu do 7750 zł na początku 2021).
Analitycy zaznaczają, że na odczyty średnich cen wpływ mogło mieć też zwiększenie udziału luksusowych inwestycji w ogólnej puli podaży. Nie zmienia to podstawowego wniosku z odczytów, czyli coraz większego przeważania popytu nad podażą. Zjawisko to, jeśli utrzyma się dłużej, może zapoczątkować bessę na rynku mieszkaniowym.
Tagi: bańka na rynku nieruchomości, ceny mieszkań
Najnowsze komentarze