Mieszkanie zaspokaja jedną z podstawowych potrzeb życiowych – dach nad głową, potrzeba posiadania schronienia. Dlatego tak często pojawia się dyskusja nad niską dostępnością mieszkań, w której ścierają się ze sobą zwolennicy twierdzenia, że mieszkanie to towar ze zwolennikami poglądu, że to prawo. Oczywiście pomiędzy tymi biegunami jest mnóstwo postaw pośrednich, które przez nieuczciwych dyskutantów są pomijane. Całkiem możliwe jednak, iż obecna sytuacja będzie sprzyjała temu, aby do głosu dochodziły coraz bardziej ekstremalne i skrajne głosy. Wynika to ze spadającej dostępności mieszkań oraz coraz większych problemów tych, którzy w ostatnich dwóch latach zdecydowali się kupić własne M.
Za coraz gorszą sytuację kredytobiorców odpowiedzialne są stopy procentowe. Są one ustalane przez Radę Polityki Pieniężnej i wpływają na wysokość oprocentowania kredytów. Z tego też względu przez ostatnie dwa lata kredyty były tak tanie – stopy procentowe były na rekordowo niskim poziomie i klienci płacili praktycznie tylko marżę banku. Zachęcało to do zapożyczania się, jak się teraz okazuje – często ponad możliwości. Efektem tego było też wpompowanie w rynek nieruchomości ogromnych pieniędzy, które nakręciły wzrost cen. Z czym mamy do czynienia teraz? Z bardzo drogimi mieszkaniami oraz ratami kredytów rosnącymi co miesiąc o kilkaset złotych.
Taki zbieg czynników zaczął błyskawicznie studzić koniunkturę w mieszkaniówce. Od początku tego roku sprzedaż bardzo szybko spada, co można zaobserwować zarówno w informacjach z biur sprzedaży deweloperów, jak też z danych o czasie oczekiwania ogłoszeń na klienta. Oznacza to, że ludzi po prostu nie stać już na własne mieszkanie. Coraz więcej osób rezygnuje z zakupy. Część z nich to ci, którzy zakup dopiero planowali. Lecz są też tam klienci mający podpisane z deweloperem umowy rezerwacyjne. Decyzja o rezygnacji z planów na tak zaawansowanym etapie ich realizacji musi być bardzo bolesna.
Jednak oprócz osób nie mogących pozwolić sobie na zakup nowego mieszkania lub domu jest wciąż rosnąca grupa, która znalazła się w jeszcze gorszej sytuacji. Mamy tu na myśli już zadłużonych, nie będących w stanie spłacać kredytu ze względu na rosnącą comiesięczną ratę. Gdy stopy procentowe zaczęły iść w górę, wiadomo było, iż zadłużeni będą mieli gorzej. Jednak ich kiepska sytuacja zaczyna być już widoczna w strukturze ogłoszeń sprzedaży nieruchomości – zarówno pośrednicy, jak i portale informują, że na rynek trafia coraz więcej mieszkań i domów w stanie do wykończenia, jednak z rynku wtórnego. Są to więc lokale dopiero co kupione, jednak nie doprowadzone do standardu.
Oczywiście w tej grupie znajdują się również inwestorzy, którzy po prostu wycofują środki z nieruchomości. W ich przypadku jest to zwykła decyzja biznesowa. Jednak dla kupujących na własne potrzeby konieczność sprzedania wymarzonego mieszkania lub domu, zanim się jeszcze na dobre do niego wprowadzili, jest niezwykle bolesna.
Rząd chce pomagać takim osobom. Premier ogłosił trzyfilarowy program ratowania kredytobiorców. Składa się on z wakacji kredytowych (możliwość pominięcia jednej raty kwartalnie przez dwa lata), systemu dopłat (dla gospodarstw czasowo niewypłacalnych) oraz z zastąpienia WIBOR-u innym współczynnikiem, który ma być korzystniejszy dla klientów banków.
Opisane w tym artykule grupy osób to nie jedyni poszkodowani obecną sytuacją w mieszkaniówce. Coraz bardziej rozgoryczeni są młodzi, którzy mają spore aspiracje, a do tego przyzwyczaili się do myśli, iż będą żyć w lepszym standardzie niż ich rodzice, co by było elementem normalnego procesu, następującego z pokolenia na pokolenie. Jednak teraz okazuje się, że nawet małe własne mieszkanie może być poza ich zasięgiem i będą skazani na wynajem. Już przy obecnych stopach procentowych osoba z przeciętną płacą ma tak niską zdolność kredytową, że nie stać jej będzie na kupienie nawet kawalerki w dużym mieście. W mniejszych miastach metr kwadratowy jest tańszy, ale też niższe są zarobki, więc młodzi również na prowincji nie mają lepiej.
Najnowsze komentarze