Po rekordowym roku 2017 oczekiwania wobec rynku nieruchomości były bardzo duże. Jednak okazuje się, że w drugim kwartale 2018 r. sprzedano mniej mieszkań niż w roku ubiegłym. Czy to koniec hossy na rynku?
Jak wskazuje Główny Urząd Statystyczny, powoli widać już pierwsze objawy zmniejszonej aktywności deweloperów. Mimo, iż ilość mieszkań oddawanych do użytku oraz rozpoczynanych inwestycji cały czas rośnie, to maleje liczba wydawanych pozwoleń na budowę.
Nie ma obaw, że drastycznie zacznie spadać liczba mieszkań oddawanych do użytku. Świadczy o tym wolumen obecnie prowadzonych inwestycji, jak i tych nowo rozpoczynanych. Jednak w ujęciu długoterminowym wskaźniki te mogą maleć, a to dlatego, że zmniejsza się ilość wydawanych pozwoleń na budowę. Widać tu znaczący spadek, z 25% do 8,9% w ujęciu rocznym.
Co wpływa na spowolnienie rynku nieruchomości?
Przyczyn takiego stanu rzeczy może być kilka. Przede wszystkim wzrost cen materiałów budowlanych oraz wynagrodzeń pracowników powoduje, że deweloperzy nie mogą już budować z takim rozmachem jak dotychczas. Dodatkowo w wielu wiodących lokalizacjach powoli kończą się grunty pod budowę. Nie bez znaczenia jest również wzrost cen mieszkań, który w niektórych miastach osiągnął 8-12 % w stosunku do analogicznego okresu ubiegłego roku. Mimo dużego popytu na nieruchomości mieszkalne, takie skoki cenowe są dla niektórych nabywców nie do zaakceptowania. Szczególnie dla tych, którzy zakup nieruchomości traktują jako inwestycję. Wyższe ceny to dla nich po prostu mniejsza rentowność. Z tego powodu na niektórych rynkach pojawia się tendencja wyczekująca, co przekłada się na spadek sprzedaży. W II kwartale tego roku sprzedało się ponad 11% mieszkań mniej, niż w tym samy okresie zeszłego roku.
Wszystkie te czynniki powodują, że w ujęciu długoterminowym mogą się pojawić spadki wskaźników sprzedaży, ilości rozpoczynanych inwestycji czy lokali oddawanych do użytku. Eksperci uspokajają twierdząc, że jest to naturalny proces po tak dużym rozpędzeniu się rynku. Spadek popytu jest spowodowany znaczną podwyżką cen, a to może skutkować wyhamowaniem rynku. Wszystko zależy od tego, jak na te zmiany zareagują deweloperzy. Rozpoczęte budowy oraz te, na które już wydano pozwolenia, z pewnością zostaną zrealizowane. Może się jednak okazać, że deweloperzy będą mieli problem z ich wyprzedaniem, jeśli nie zdecydują się na obniżenie ceny.
Na razie są to jednak wyłącznie prognozy, wysunięte na podstawie sygnałów płynących z rynku. Za wcześnie więc by odpowiedzieć na pytanie, czy jest to początek końca hossy, czy jedynie tymczasowe ostudzenie nastrojów kupujących.
Hahaha… początek końca hossy. Przede wszystkim kto się wystraszył zmiany władzy po 2016, zainwestował pieniądze w nieruchomości, bo bał się inflacji jak za komuny. Różnica rentowności trzymania gotówki na koncie a zwrotu z wynajmu, to tylko dodatkowy powód. Gdyby to był główny powód, to boom byłby już wcześniej. Jak to możliwe, że ludzie zaczęli kupować mieszkania za gotówkę dopiero w 2017? Takiej gotówki nie zbiera się w rok ani dwa.
To oznacza, że nastąpi odwrót. Teraz ci, którzy nie znajdą satysfakcji z wynajmu, a rynek się nasycił, ci wrócą do inwestycji na GPW i do obligacji. A wtedy będzie wysyp ogłoszeń mieszkań do sprzedaży. Więc kto wie, to sprzedaje już teraz, a nie kupuje. Mamy górkę cenową.
Ludzie wciąż szukają mieszkań, zmieniają, kupują nowe. Trudno sobie wyobrazić życie bez posiadania własnego lokum. Jeżeli ktoś chciałby porozmawiać na temat rynku nieruchomości to myślę że świetną okazją ku temu będzie VI Seminarium rynku nieruchomości.