Narzekanie na stan branży mieszkaniowej stało się już standardem. Osoby, które nie interesują się tym tematem zawodowo mogą odnosić wrażenie, iż problemy w tym sektorze to coś specyficznego dla Polski. Nic bardziej mylnego! Niestety, ale wygląda na to, że podążamy za złymi wzorami i nie uczymy się na błędach innych. Niska dostępność mieszkań jest bolączką w niemal całej Europie i, co więcej, zaczyna się to nawet odbijać na kwestiach gospodarczych.
Dach nad głową dla robotnika
Coraz więcej mówi się o robotyzacji przemysłu. Jednak póki co ludzkie ręce nadal są niezastąpione w wielu miejscach gospodarki. Niestety rządzący oraz biznesmeni zazwyczaj patrzą na tę kwestię bardzo wąsko, nie uwzględniając np. tego, że pracownik musi mieć gdzie mieszkać. Bez wykazywania sympatii wobec minionego systemu, w gospodarkach planowych uwzględniano ten aspekt i gdy wdrażano budowy wielkich fabryk, równocześnie w okolicy tworzono wielkie osiedla będące sypialniami dla robotników. Współcześnie ten krok jest pomijany i optymistycznie zakładamy, że rynek sam to załatwi. Ale jak? Gdy będzie popyt, pojawi się podaż – nie do końca tak to działa, ponieważ popyt inwestycyjny wypycha z rynku tych, którzy chcą kupić na własne potrzeby. Więc jak nie kupią, to najmą – to jest jakaś alternatywa, jednak najem też jest drogi, a poza tym, mimo lansowanych tez o nowoczesnym trybie życia, mało kto jest w stanie poczuć życiową stabilność, jeśli jest zmuszony do życia w najmowanym lokalu. Z problemem braku dostępnych mieszkań boryka się chociażby Szwecja, gdzie zaczyna wpływać to ograniczająco na zatrudnienie w przemyśle.
Kupuje się dużo, buduje się mało
Coraz częściej analitycy mówią o kryzysie mieszkaniowym w Europie. Na czym on polega? Na niedostatecznej podaży. Brakuje mieszkań i domów, szczególnie w bogatych krajach. To może brzmieć absurdalnie, jednak póki co wydaje się, iż taka jest reguła – im kraj jest bogatszy, tym więcej osób jest wypychanych z rynku nieruchomości na sprzedaży na rynek najmu. Na pewno dużą rolę odgrywa tu kapitał inwestycyjny, który wykupuje dostępne lokale, a następnie oferuje je na wynajem lub odsprzedaje drożej, zmniejszając tym samym dostępność mieszkań. Zdroworozsądkowo wydaje się, że odpowiedzią rynku na taką sytuację powinno być zwiększenie podaży. Jednak w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii i Szwecji, zauważalny spadek pozwoleń na budowę nowych mieszkań. Zresztą – w Polsce obecnie obserwujemy podobny trend. Rynek pierwotny oparł się głównie na inwestorach i wydaje się niezbyt zainteresowany tym, aby budować więcej i sprzedawać taniej zwykłym “Kowalskim”.
Czy rząd pomoże?
O tym, jakie mogą być efekty rządowej “pomocy” przekonaliśmy się w ostatnich miesiącach. Rynek mieszkaniowy był schłodzony, przez co pojawiły się szanse na korektę cen w dół. Wtedy jednak rząd zdecydował się wdrożyć program “Bezpieczny Kredyt 2%” i ceny wystrzeliły w górę. Tak dynamicznych wzrostów w wielu lokalizacjach jeszcze nie notowano. To raczej nie był zamiar ustawodawcy. Dlaczego więc zdecydował się na takie działania? Prawdopodobnie ze względów politycznych – pozwoliło to stworzyć wrażenie, że zajmuje się problemem niskiej dostępności mieszkań, jednocześnie nie ingerując w stronę podażową. Z tego względu, że stymulowanie podaży na rynku mieszkaniowym jest dużo trudniejsze niż popytu – dla popytu wystarczy przekierować do mieszkaniówki pieniądze z budżetu w postaci jakiejś formy dotacji (np. do kredytu); dla podaży trzeba by wdrożyć złożone programy budownictwa społecznego.
Pozostaje mieć nadzieję, że rządy europejskie, w tym Polski, dostrzegą, iż długofalowo taka sytuacja na rynku mieszkaniowym nie jest korzystna dla nikogo oprócz wąskiej grupy inwestorów oraz deweloperów. Siłę gospodarki budują zwykli ludzie, a ci muszą mieć gdzie mieszkać. Do tego dochodzą niekorzystne trendy demograficzne, a raczej ciężko się spodziewać wzrostu dzietności w społeczeństwie, gdzie większości ludzi nie będzie stać na zapewnienie sobie dachu nad głową.
Tagi: nieruchomości w Europie
Najnowsze komentarze