Rozlewanie się miast to problem dobrze już przerobiony przez bogate, zachodnie społeczeństwa. Jest szczególnie widoczny w Stanach Zjednoczonych, gdzie wciąż trwa ucieczka osób z miast na przedmieścia. Rodzi to szereg problemów natury urbanizacyjnej oraz ekologicznej. Niestety Polska wydaje się nie korzystać z lekcji innych nacji i sama powtarza ten sam scenariusz.
Sprawl city, czyli rozlewanie się miast, nazywa się też eksurbanizacją miast. Proces ten polega na poszerzanie się terytoriów miasta o tereny o mniejszej urbanizacji. Symbolem tego problemu są amerykańskie przedmieścia, czyli rozległe tereny z zabudową jednorodzinną, zamieszkaną przez osoby, których centrum życiowe i centrum interesów jest tak naprawdę w pobliskim mieście. To powoduje, iż osoby te nieustannie jeżdżą między miejscem zamieszkania a miastem. Przekłada się to na konkretne problemy, takie jak niedrożność dróg (mimo ich ciągłej rozbudowy) i straty czasu na ciągłe dojazdy.
Rozlewanie się miast zostało zapoczątkowane rozwojem kolei. Wtedy to ludzie zaczęli wyprowadzać się pod miasta, w pobliże stacji kolejowych, umożliwiających im codzienny dojazd do pracy. Proces nasilił się wraz z upowszechnieniem się prywatnych samochodów. Na jego dynamikę ma wpływ dostępność samochodów oraz domów. W Polsce jedno i drugie rośnie, wraz ze wzrostem zamożności. Do tego doszły tendencje wzmocnione w trakcie pandemii – mnóstwo osób poczuło, iż w mieszkaniu brakuje im przestrzeni. Podczas lockdownu klitka w bloku, bez ogrodu nie dawała komfortu życia. Wtedy narodziło się masowe marzenie o własnym domu. Ze względu na wysokie ceny, dla większości osób jedyna opcja to dom na odległych przedmieściach lub nawet w ościennej miejscowości.
To, co z perspektywy pojedynczej osoby lub rodziny może się wydawać niewinnym spełnieniem marzeń, w skali całego społeczeństwa staje się problemem. Polskie miasta dorabiają się obwodnic, które teoretycznie powinny poprawić warunki bytowania w danym mieście. Jednak jednym ze skutków jest to, iż coraz więcej osób stwierdza, że z takim dobrym dojazdem nie ma powodu, aby mieszkać w obrębie miasta – można kupić lub wybudować dom gdzieś w jego pobliżu.
Powstawanie przedmieść to także proces planowy. W takim wydaniu nazywa się suburbanizacją. Jednak większość tych odśrodkowych tendencji jest obecnie realizowana bez ładu i składu. Deweloperzy budują jak chcą, rozrzucając izolowane osiedla domów wszędzie tam, gdzie dostępne są tanie grunty pod zabudowę. W efekcie nowe inwestycje nie tworzą żadnej struktury. Każde z osiedli to oddzielny “świat”.
Takie poszatkowanie podmiejskiej zabudowy wiąże się z rosnącymi kosztami utrzymania infrastruktury. Wszędzie trzeba dociągnąć media (prąd, gaz, wodę) i następnie utrzymywać te rozległe połączenia. Trzeba budować nowe drogi. Do tego rozproszenie osad jest tak dużo, że transport publiczny nie ma sensu i niemal nie funkcjonuje. Jedynym środkiem transportu staje się prywatny samochód, co tylko pogłębia problemy natury ekologicznej i logistycznej trapiące współczesne miasta.
Wiele osób uważa, że wystarczy rozbudować sieć dróg, dodać więcej pasów do węzłów wjazdowych i wszystko będzie ok. Jednak w USA przerobiono już ten scenariusz. Każde zwiększenie przepustowości dróg prowadzi do napędzenia procesu dzikiej eksurbanizacji. Lepszy dojazd zachęca kolejne osoby do wyprowadzania się poza miasto. Jest to więc błędne koło i może zostać zatrzymane jedynie przez odgórne, administracyjne posunięcia.
Najnowsze komentarze